Metan zabrał im życie

Trybuna Górnicza  autor: MD

W piątek, 18 września, minie 11 lat od jednej z największych
katastrof w polskim górnictwie. To właśnie tego dnia w 2009 r. w ruchu Śląsk kopalni Wujek doszło do zapalenia się metanu, a potem do jego wybuchu. W wyniku tragedii, która miała miejsce 1050 m pod ziemią, zginęło 20 górników, a kilkudziesięciu zostało rannych.
O ofiarach tej katastrofy przypomina pomnik, który stoi przed wejściem do kopalni. Jutro już po raz dziesiąty odbędą się przy nim uroczystości, w czasie których zostanie oddany hołd zmarłym górnikom.
Kopalnia już nie fedruje. Od 31 stycznia 2018 r. znajduje się w strukturach Spółki Restrukturyzacji Kopalń i jest w stanie likwidacji. Pokopalniane tereny prawdopodobnie zostaną przeznaczone pod inwestycje, dlatego jest możliwe, że w przyszłości pomnik zmieni lokalizację.
Do tragedii w rudzkim zakładzie doszło w piątek na porannej zmianie – jak ustalono – o godz. 10.10 w czasie urabiania ściany kombajnem. W rejonie zagrożenia znajdowało się 222 pracowników. 12 górników zginęło na miejscu. Rannych przetransportowano do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich, innych szpitali na Śląsku oraz Szpitala w Łęcznej. W ciągu dwóch dni od katastrofy zmarło kolejnych ośmiu rannych górników. Pierwotnie uważano, że w ruchu Śląsk doszło do zapalenia metanu. Później ustalono, że doszło także do wybuchu. Górników zabiły m.in. płomienie, sięgająca tysiąca stopni Celsjusza temperatura, podmuch i przemieszczająca się fala ciśnienia oraz atmosfera, która nie nadawała się do oddychania. Z opinii biegłych wynikało, że zapalenie i wybuch metanu miały charakter naturalny. Gaz zgromadził się w przestrzeni po eksploatacji węgla i w wyniku ruchu górotworu uwolnił się do wyrobiska; tam doszło do jego samozapłonu i wybuchu. Wszystko trwało najwyżej półtorej sekundy.
Prowadzone po katastrofie postępowanie nadzoru górniczego wykazało m.in. błędy i naruszanie przepisów w kopalni. W wyrobisku 1050 m pod ziemią przebywało zbyt wielu pracowników, rejon był nieodpowiednio przewietrzany, a chodniki przebiegające w pobliżu ściany wydobywczej były zbyt długie. W złym stanie były urządzenia, przede wszystkim przewody elektryczne. Śledczy prowadzący w tej sprawie odrębne postępowanie potwierdzili dużą część nieprawidłowości, za które odpowiedzialność przypisywano kilkudziesięciu osobom, nie znaleziono jednak dowodów, że to z ich winy doszło do tragedii. Ostatecznie śledztwo w sprawie katastrofy umorzono.