A po kiego grzyba nam ten węgiel koksowy

Piotr Myszor
 
Wygląda na to, że Komisja Europejska traci resztki kontaktu
z rzeczywistością. Z jednej strony wpisuje węgiel koksowy z Jastrzębskiej Spółki Węglowej na listę surowców strategicznych, a z drugiej chce wzmocnić działania, które prowadzą do wyrugowania go z rynku i zastąpienia wodorem.
Branża stalowa jest odpowiedzialna za 7 proc. całkowitej globalnej emisji dwutlenku węgla.
Hutnictwo pracuje nad nowymi technologiami, ale żadna z nich nie opiera się na węglu koksowym.
Wszystkie kraje pracują nad nowymi technologiami, ale nie przyspieszają „na siłę” tempa prac.
Niedawno cieszyliśmy się z wpisania węgla koksowego na listę surowców strategicznych. Czy jednak ma to jakiekolwiek rzeczywiste znaczenie? Na czym niby miałaby polegać ta strategiczność tego węgla? To dwa pytania wydają się dziś kluczowe. Komisja Europejska zapowiada zaostrzenie celów klimatycznych, a co za tym idzie wsparcie dla wprowadzania technologii bezwęglowych. Jednym z „celów” klimatycznego uderzenia unijnych urzędników od dawna jest branża stalowa, która jest odpowiedzialna za 7 proc. całkowitej globalnej emisji dwutlenku węgla.
Hutnictwo zapowiada osiągnięcie węglowej neutralności do roku 2050 (w sumie więc już niedługo) i pakuje w to olbrzymie środki. Sam tylko ArcelorMittal poinformował, że na wprowadzenie bezwęglowych technologii produkcji stali będzie musiał wydać 45-65 mld euro.
Czy w planach technologicznych zmian w hutnictwie jest mowa o koksie? Nie. Nawet jeżeli ArcelorMittal mówi o węglu, to chce rozwijać produkcję z wykorzystaniem węgla z obiegu zamkniętego, czyli wytwarzanego z odpadów drewnianych czy biomasy.
W swoim expose Ursula von der Leyen zapowiedziała dalsze zaostrzanie polityki klimatycznej i wyznaczenie jej wyższych celów. Wśród zapowiedzi znalazło się stworzenie Europejskich Dolin Wodorowych, co ma dać modernizację przemysłu, ale także motoryzacji. Jako jeden z przykładów pozytywnego przełomu i przyszłych bezwęglowych możliwości Ursula von der Leyen wskazała uruchomioną z końcem sierpnia pilotażową produkcję stali w wodorowej technologii Hybrit przez konsorcjum firm SSAB, LKAB i Vattenfal.
Zachłystując się potencjałem, chyba jednak nikt nie myśli o wyzwaniach tej technologii. SSAB poinformował, że zastąpienie węgla wodorem w wypadku technologii Hybrit będzie wymagało 15 TWh energii rocznie, co stanowi jedną dziesiątą całej szwedzkiej produkcji prądu! Ale to temat na kolejne rozważania.
Wracając do wodoru – nie tylko Unia się nim interesuje. Nawet Chiny pracują nad rozwojem technologii produkcji stali za pomocą wodoru. W przyszłym miesiącu ma ruszyć produkcja w hucie Janlong Group, w której stal będzie produkowana przy wykorzystaniu wodoru i węgla. Tyle że ma to być wodór uzyskiwany z… gazów koksowniczych. Poza tym mówimy o zakładzie mogącym wyprodukować 300 tys. ton stali rocznie. W ubiegłym roku Chiny wyprodukowały 996,3 mln ton stali, z czego 78 proc. powstało w wielkich piecach, czyli z węgla.
Prace nad produkcją stali przy wykorzystaniu wodoru prowadzą także tacy giganci, jak Baowu czy HBIS Group. Unia zapewne boi się, że znowu da się wyprzedzić Chinom. Tylko że dla nich to jedna z możliwości, a nie jedyny możliwy cel.
Co prawda chińska firma Rhizao buduje w prowincji Shendong zakład bezpośredniej redukcji o mocy 500 000 ton rocznie, ale władze prowincji zapowiadają, że obok mają powstawać tradycyjne huty o mocach 40 mln ton rocznie.
Tak, Chińczycy wprowadzili nawet w 2017 roku własny system handlu emisjami. Trudno się dziwić, skoro przemysł zaczął dusić wielkie miasta. Jednak tam nikt nie robi tego na siłę i w przyspieszonym tempie – pracują nad wodorem, ale przede wszystkim budują nowoczesne huty z wielkimi piecami.
My, od lat zmuszając hutnictwo do inwestowania w efektywność energetyczną i redukcję emisji, mamy jeden z najnowocześniejszych sektorów stalowych na świecie, a mimo to staramy się mu dokręcić śrubę tak, żeby produkcja stali straciła jakąkolwiek opłacalność. Przestaniemy używać stali? Nie!
Każda zapowiedziana przez Ursulę von der Leyen inwestycja wymaga dużych ilości stali. Zaczniemy więc importować jej jeszcze więcej niż dziś. Skąd? Z obszarów, gdzie jej produkcja jest „czystsza”, mniej emisyjna niż nasza? A skąd. Na liście państw, z których importujemy stal, nie ma takich miejsc. To wszystko kraje, gdzie normy klimatyczne są znacznie niższe niż u nas. De facto więc, stawiając na import stali, stawiamy na globalne zwiększanie emisji. Ale przecież my nie będziemy truć, smrodzić będą za płotem. Komisja Europejska wierzy, że „do nas nie doleci..."