Oto moje zawodowe motto

Rozmawiał: Kajetan Berezowski
Dariusz Walerjański: Conservatio est aeterna creatio: zachowanie jest wiecznym tworzeniem. Oto moje zawodowe motto
Dariusz Walerjański, historyk i muzealnik to postać znana nie tylko w Zabrzu, gdzie działa i pracuje w Muzeum Górnictwa Węglowego. Autor wielu publikacji, jeden ze współpomysłodawców Muzeum Górnictwa Węglowego w obecnej formie, a także miłośnik zabytków związanych z kulturą przemysłową w wywiadzie udzielonym portalowi netTG.pl Gospodarka - Ludzie szeroko opowiada o swoich życiowych pasjach.
- Co było pana pierwszą pasją – zabytki kultury żydowskiej czy poprzemysłowej?
- Moją pasją były zawsze zabytki, czyli „to, co z dawnego bytu pochodzi” i ich ratowanie. To był wymiar społeczny, a zarazem zawodowy, ponieważ od wielu lat jestem pracownikiem Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Interesuje mnie również dziedzictwo kultury żydowskiej na Górnym Śląsku. To jest temat, o którym przez lata, po 1945 r. w ogóle się nie mówiło. Dziedzictwo industrialne szło z tym w parze, ponieważ społeczność żydowska miała duży udział w budowaniu tego, co dzisiaj należy do dziedzictwa industrialnego. Salomon Isaac z Pszczyny, przysięgły górniczy, jeden z pierwszych przedstawicieli górnośląskiego rodu Plessnerów, żyjący w XVIII w., zasłynął tym, że w trudnych dla Żydów zamieszkałych państwo pruskie czasach, kiedy nie posiadali oni jeszcze praw obywatelskich, na terenie Zabrza, Chorzowa, Rybnika, Czerwionki i innych ościennych miejscowości odnajdywał pokłady węgla i powiadamiał o tym pruskiego władcę. A on w tych miejscach zakładał państwowe kopalnie. Niedawno Isaac doczekał się swojej ulicy w 
Trudno było przekonać miejskich włodarzy do wcielenia w życie pomysłu turystyki industrialnej?
- Pracując w Muzeum Górnictwa Węglowego miałem i mam na co dzień kontakt nie tylko z dziedzictwem materialnym i niematerialnym związanym z szeroko pojętą cywilizacją techniczną zamkniętą w magazynach muzealnych. Chcąc nie chcąc jeszcze do niedawna otaczały mnie zewsząd duże zakłady przemysłowe, które na skutek restrukturyzacji przemysłu były skazywane za zamknięcie. Nikt nie dostrzegał w nich obiektów o charakterze zabytku, nikt nie widział w nich potencjału turystycznego. Do tego musieliśmy wszyscy dojrzeć, a przede wszystkim zacząć o tym mówić, powołując się na doświadczenie kolegów z Zagłębia Ruhry. Oni jako pierwsi zauważyli, że to dziedzictwo industrialne można chronić poprzez szeroko pojęta turystykę. Spore doświadczenia mieli w tym względzie także Brytyjczycy. Jest takie piękne zdanie, które wypowiedział Abraham Joshua Heschel, że cywilizacja techniczna, to podbój przestrzeni przez człowieka. I o tym geniuszu ludzkim, który widziany jest przez pryzmat maszyn, procesów technicznych, zaczęliśmy wraz z grupą kolegów i koleżanek, głośno mówić. Chodziła nam o ratowanie dziedzictwa przemysłowego. Owszem, przed nami byli inni, ale ich głos jakoś mocno nie wybrzmiewał. Tratowano ich jak szaleńców, którzy mają jakąś tam ideę fix, nie do końca zrozumiałą, no bo co to za pomysł robić z zamkniętej kopalni muzeum? Przecież nikt tam nie przyjdzie. Tymczasem rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Zabytki techniki zaczęły przyciągać ludzi, a z czasem pojawiły się również na światowej liście UNESCO.
 Kiedy pańskim zdaniem pojawiło się zjawisko turystyki industrialnej?
- To jest dobre pytanie. Na pewno takim pierwszym znanym zabytkiem kultury industrialnej była Kopalnia Soli Wieliczka, która od wieków nieprzerwanie pracuje. Zawsze wzbudza zainteresowanie. W 1493 r. odwiedził jej podziemia sam Mikołaj Kopernik i dziś można zaryzykować twierdzenie, że był on jednym z pierwszych turystów industrialnych. Choć wielicka kopalnia od dawna ściąga tłumy zwiedzających, to określenie „turystyka industrialna” pojawiło się stosunkowo niedawno, w pierwszej dekadzie obecnego tysiąclecia. Odnoszę wrażenie, że prekursorami byliśmy właśnie my, inicjatorzy udostępnienia podziemnych wyrobisk dawnych zabrzańskich kopalń zwiedzającym. Zabrze postawiło w swej strategii rozwoju na dziedzictwo przemysłowe, które budowało, a zarazem niszczyło miasto. Dziś ta spuścizna jest udostępniana w formie atrakcji turystycznej. 
- Na sukces pomysłu złożyło się jednak kilka elementów. Dominującym było moim zdaniem nasze wejście do Unii Europejskiej i możliwość pozyskania środków na podobne przedsięwzięcia. Zgadza się?
- Zdecydowanie tak. Zabrze dało dobry przykład innym gminom, że można pozyskiwać środki europejskie na tego rodzaju inwestycje i dobrze je zagospodarowywać. Etos pracy jest tu bardzo istotny, bo z nim Śląsk zawsze był silnie związany. Człowiek, maszyna, natura – te trzy słowa znakomicie oddają klimat tej ziemi. Nie ma innego regionu w Polsce, gdzie można by lepiej pokazać kulturę industrialną. I nie bez kozery w 2008 r. w Zabrzu powstało Międzynarodowe Centrum Dokumentacji i Badań nad Dziedzictwem Przemysłowym dla Turystyki podlegające Światowej Organizacji Turystyki, którym miałem okazję kierować.
Zdecydowanie tak. Zabrze dało dobry przykład innym gminom, że można pozyskiwać środki europejskie na tego rodzaju inwestycje i dobrze je zagospodarowywać. Etos pracy jest tu bardzo istotny, bo z nim Śląsk zawsze był silnie związany. Człowiek, maszyna, natura – te trzy słowa znakomicie oddają klimat tej ziemi. Nie ma innego regionu w Polsce, gdzie można by lepiej pokazać kulturę industrialną. I nie bez kozery w 2008 r. w Zabrzu powstało Międzynarodowe Centrum Dokumentacji i Badań nad Dziedzictwem Przemysłowym dla Turystyki podlegające Światowej Organizacji Turystyki, którym miałem okazję kierować.   Pamięta pan historię ze skarbem III Rzeszy, rzekomo zdeponowanym w szybie południowym – Sudschacht, należącym niegdyś do kopalni Preussen?
- To była wielka przygoda. Moja praca zawodowa związana jest również z rozwiązywaniem ciekawych zagadek historycznych. Oczywiście, że miło jest, gdy w końcu poszukiwany skarb się znajduje, ale w tym konkretnym przypadku tak się nie stało. Szyb Południowy na granicy Zabrza i Bytomia został zbudowany około 1915 r. Był częścią bytomskiej kopalni Miechowice. Próby poszukiwania tajemniczych skrzyń były już podejmowane w 1952 r., ale bez żadnych rezultatów. Nie wydaje się prawdopodobne, by hitlerowcy zdecydowali się na ukrycie cennych zbiorów w postaci dzieł sztuki w tak fatalnych i trudno dostępnych warunkach, jakie panują w tym rejonie pod ziemią. Jeśli skrzynie zawierały dzieła sztuki, bo i o tym była mowa, to pewnie wiele po nich już nie zostało. Raczej mogły być to dokumenty tajnej niemieckiej policji z listami konfidentów lub czymś w tym rodzaju. Dla historyków byłby to z pewnością cenny skarb. W poszukiwania zaangażował się właściciel kopalni Siltech Jan Chojnacki, za co jesteśmy mu wdzięczni. Skarb nie został znaleziony, natrafiono natomiast na skrawki gazet, które ukazały się już w wyzwolonej spod niemieckiej okupacji Polsce i być może ktoś po wojnie odwiedził wyrobiska kopalni i zabrał zdeponowane przez Niemców przedmioty lub materiały. Tego nie wiemy. Nie natrafiono też na żadne ludzkie szczątki. Z relacji świadków wynikało bowiem, że w celu deponowania skrzyń hitlerowcy użyli jeńców, których następnie rozstrzelano, a ich ciała wrzucono do szybu. Tym samym sprawa skarbu III Rzeszy pozostaje otwarta. Ja myślę, że ten „skarb” gdzieś tam, głęboko pod ziemią jednak tkwi. Sprawa jego poszukiwań co pewien czas powraca jak przysłowiowy bumerang i pewnie jeszcze powróci, bo jak pisał Paulo Coelho „każdy człowiek na kuli ziemskiej ma swój skarb, który gdzieś na niego czeka”. 
 Zaliczył pan kurs archeologii podwodnej. Czy zetknął się pan z ciekawymi eksponatami uwięzionymi gdzieś na dnie miejsc zalanych wodą?
- Nieraz podczas takich eksploracji natrafiałem na ciekawe eksponaty w postaci zatopionych wagonów z lokomotywą, ruin budynków albo drewnianych tabliczek informacyjnych sprzed dwustu lat. Nie sposób było je odspoić bez negatywnych skutków dla otoczenia i samych eksponatów. Dlatego wiele z nich musi na zawsze pozostać pod ziemią i cieszyć oczy nielicznych. Ale są wyjątki. Swego czasu w Sztolni Dziedzicznej Królowa Luiza odkryto kamienny głaz z krzyżem maltańskim. Mówiono, że to znak wskazujący, gdzie znajduje się ukryty skarb templariuszy lub wskazówka, gdzie znajduje się Bursztynowa Komnata (śmiech). Postanowiono go wydobyć. Okazało się, że jest to bardzo pięknie wykonany kamień mierniczych górniczych z pierwszej połowy XIX w., którzy budowali sztolnie. Można go dziś podziwiać. W zabytkowej wieży ciśnień również znajduje się wiele ciekawych miejsc, do których turyści nie mają wstępu z różnych względów, zwłaszcza bezpieczeństwa. Są to: Mysia Wieża, ceglany komin, w którym znajdują się oryginalne stalowe schody prowadzące pod dawny zbiornik na wodę znajdujący się na wysokości ok. 30 m, drugi taras widokowy zlokalizowany w połowie wieży, piwnica, gdzie znajdowały się ongiś pompy, a także okazały fundament wieży. Robi on ogromne wrażenie i pokazuje, jak solidnie została ona posadowiona. Z niezwykłych eksponatów zachował się też oryginalny drewniany wskaźnik poziomu wody zwany pływakiem z 1907 r.  
Radziłby pan śląskim gminom, aby w miarę możliwości zachowywały pamiątki kultury industrialnej?
 - Jak najbardziej. To wyraz naszego szacunku dla przeszłości i tego, co odziedziczyliśmy po tych, którzy byli przed nami. Conservatio est aeterna creatio: zachowanie jest wiecznym tworzeniem. Oto moje zawodowe motto.