Chcieli uratować kopalnię

autor: MD

stracili życie. Mija 26 lat od katastrofy w KWK Niwka-Modrzejów
 24 lutego 1998 r. to smutna data w historii sosnowieckiej kopalni Niwka-Modrzejów. To był czas, w którym zakład walczył o przetrwania. Szansą dla niego było uruchomienie nowej ściany. Żeby móc o tym myśleć najpierw trzeba było spenetrować nieczynne wyrobisko. Postanowiono to zrobić w ramach tzw. „cichej akcji”. Akcja ta ostatecznie kosztowała życie sześć osób. Od tych zdarzeń mija 26 lat. Można spotkać się z poglądem, że ta katastrofa była „gwoździem do trumny” dla kopalni. Zadłużony zakład w czerwcu 1999 r. został bowiem zamknięty.
„W roku 1998 w kopalni Niwka -Modrzejów podjęto pracę w celu określenia poziomu wody w starych zrobach, do których dostęp zapewniała nieprzewietrzana, izolowana upadowa wodna długości około 740 m, przekopu na poziomie 600m. Wbrew przepisom, które nakazują tego rodzaju prace prowadzić z trybie akcji ratowniczej, podjęto działania improwizowane. Na polecenie nadsztygara rozbito tamę izolacyjną i czterech ratowników (w tym osoba dozoru oddziału wentylacyjnego) weszło do upadowej celem rozpoznania, w jakiej odległości od przekopu znajduje się lustro wody. Zabrali ze sobą tlenowe aparaty oddechowe ucieczkowe, ale schodząc w dół upadową, nie używali ich. Po przejściu około 400 m od przekopu otworzyli aparaty, ale jeszcze nie zdecydowali się na ich użycie. Trzech ludzi zeszło dalej upadową około 30 m, czwarty pozostał w miejscu otwarcia aparatów. W jednym momencie wszyscy trzej stracili przytomność, padając na spąg wyrobiska. Czwarty, wiedząc, ze nie ma szans udzielić im żadnej pomocy wycofał się do przekopu, wszczynając alarm. Natychmiast z pomocą do miejsca wypadku udali się nadsztygar i dwaj ratownicy, zabierając jako zabezpieczenie ratownicze aparaty tlenowe robocze. Po dojściu do poszkodowanych nadsztygar poczuł się źle, zerwał z twarzy maskę aparatu tlenowego i stracił przytomność. Dwaj ludzie nie byli w stanie przetransportować go do przekopu drogą nachyloną, o licznych przewężeniach. Ledwie sami wycofali się z zagrożenia . W wyniku działań pozbawionych jakiegokolwiek uzasadnienia, działań z ryzykiem przekraczającym wszelkie potrzeby, można powiedzieć: działań samobójczych, zginęły cztery osoby” – tak okoliczności tej tragedii w książce pt. „Podstawowe zasady bezpiecznego zachowania w wyrobiskach górniczych” przedstawił wybitny ekspert ds. górnictwa i ratownictwa górniczego dr inż. Bogdan Ćwięk.
24 lutego 1998 r. to smutna data w historii sosnowieckiej kopalni Niwka-Modrzejów. To był czas, w którym zakład walczył o przetrwania. Szansą dla niego było uruchomienie nowej ściany. Żeby móc o tym myśleć najpierw trzeba było spenetrować nieczynne wyrobisko. Postanowiono to zrobić w ramach tzw. „cichej akcji”. Akcja ta ostatecznie kosztowała życie sześć osób. Od tych zdarzeń mija 26 lat. Można spotkać się z poglądem, że ta katastrofa była „gwoździem do trumny” dla kopalni. Zadłużony zakład w czerwcu 1999 r. został bowiem zamknięty.
„W roku 1998 w kopalni Niwka -Modrzejów podjęto pracę w celu określenia poziomu wody w starych zrobach, do których dostęp zapewniała nieprzewietrzana, izolowana upadowa wodna długości około 740 m, przekopu na poziomie 600m. Wbrew przepisom, które nakazują tego rodzaju prace prowadzić z trybie akcji ratowniczej, podjęto działania improwizowane. Na polecenie nadsztygara rozbito tamę izolacyjną i czterech ratowników (w tym osoba dozoru oddziału wentylacyjnego) weszło do upadowej celem rozpoznania, w jakiej odległości od przekopu znajduje się lustro wody. Zabrali ze sobą tlenowe aparaty oddechowe ucieczkowe, ale schodząc w dół upadową, nie używali ich. Po przejściu około 400 m od przekopu otworzyli aparaty, ale jeszcze nie zdecydowali się na ich użycie. Trzech ludzi zeszło dalej upadową około 30 m, czwarty pozostał w miejscu otwarcia aparatów. W jednym momencie wszyscy trzej stracili przytomność, padając na spąg wyrobiska. Czwarty, wiedząc, ze nie ma szans udzielić im żadnej pomocy wycofał się do przekopu, wszczynając alarm. Natychmiast z pomocą do miejsca wypadku udali się nadsztygar i dwaj ratownicy, zabierając jako zabezpieczenie ratownicze aparaty tlenowe robocze. Po dojściu do poszkodowanych nadsztygar poczuł się źle, zerwał z twarzy maskę aparatu tlenowego i stracił przytomność. Dwaj ludzie nie byli w stanie przetransportować go do przekopu drogą nachyloną, o licznych przewężeniach. Ledwie sami wycofali się z zagrożenia . W wyniku działań pozbawionych jakiegokolwiek uzasadnienia, działań z ryzykiem przekraczającym wszelkie potrzeby, można powiedzieć: działań samobójczych, zginęły cztery osoby” – tak okoliczności tej tragedii w książce pt. „Podstawowe zasady bezpiecznego zachowania w wyrobiskach górniczych” przedstawił wybitny ekspert ds. górnictwa i ratownictwa górniczego dr inż. Bogdan Ćwięk.
Najbardziej przykre, że działania te podjęli ludzie świadomi, o dużym doświadczeniu zawodowym znający doskonale skalę zagrożenia. W akcji ratowniczej prowadzonej w celu wydobycia zwłok dwaj ratownicy doznali udaru cieplnego ze skutkiem śmiertelnym. Tragedii w kopalni Niwka-Modrzejów nie da się uzasadnić żadnymi racjonalnymi argumentami” – pisał ekspert.
Katastrofa w sosnowieckiej kopalni została także poruszona w wydawnictwie Polskiego Towarzystwa Medycyny Sądowej i Kryminologii z 2011 r.
„W dniu 24.02.1998 roku w Kopalni Węgla Kamiennego (KWK) Niwka-Modrzejów w Sosnowcu doszło do zbiorowego wypadku w czasie pracy pod ziemią. Około godziny 1:00, w ramach tzw. cichej akcji, czyli niezgłoszonej w urzędzie górniczym, nielegalnej akcji zastępu ratowniczego kopalni, siedmiu górników, w tym nadsztygar i sztygar, wykonało wyłom w tamie izolacyjnej, zamykającej nieczynne od lat wyrobisko oraz rozpoczęło penetrację upadowej wentylacyjnej w pokładzie 418. Czynności te nie były poprzedzone wcześniejszą kontrolą temperatury i składu powietrza za tamą. Gdy po dłuższym czasie pracownicy nie opuścili penetrowanego terenu, rozpoczęto akcję ratowniczą, w trakcie której poszkodowani zostali kolejni górnicy. Ratownicy górniczy 1, 2 i 3, przystępując do prac w nieczynnym wyrobisku, korzystali z aparatów tlenowych ucieczkowych typu AU-9, zaś ratownicy 4, 5 i 6 z aparatów tlenowych roboczych typu W-70. Ostatecznie w wypadku zginęło sześciu górników (czterech z pierwszego zastępu, który bezprawnie przekroczył tamę oraz dwóch z drugiego zastępu, który pospieszył im z pomocą), w tym pięciu czynnych zawodowo ratowników górniczych oraz jedna osoba z dozoru wyższego (nadsztygar)”– tak opisano to zdarzenie w fachowym periodyku.
Na ławie oskarżonych zasiedli jedynie szef działu wentylacji i sztygar, który cudem ocalił swoje życie. Pierwszy został uniewinniony, drugi dostał dwa lata więzienia w zawieszeniu.