60-lecie Wydziału Górniczego Politechniki Śląskiej w Gliwicach

Suplement do kroniki powstania Politechniki Śląskiej, a także Wydziału Górniczego.

 

Lokalizacja Politechniki Śląskiej w Gliwicach

Nie bez znaczenia był też fakt aby na terenie ziem odzyskanych, w mieście4 gdzie w zdecydowanej większości była narodowość niemiecka zlokalizować polską uczelnię. Toteż w pierwszych latach istnienia Politechniki przypisano Jej imię „Czerwonej Uczelni”. Ilość studentów była tak duża, że na ulicach, w tzw. Barach w tamtym czasie słychać było tylko język polski, natomiast jak się poszło na podwórko, do domów rodowitych gliwiczan to jedynym językiem był język niemiecki.

 

Zajęcia dydaktyczne w pierwszych latach istnienia wydziału Górniczego

 W latach 50-tych ubiegłego stulecia władze dbały przede wszystkim o nowe kierunki studiów, o nowe gmachy uczelni aby można było kształcić nowe kadry techniczne. Lecz studenci potrzebowali na zaraz warunków socjalnych tak do nauki jak i życia. Chętnych do studiowania było bardzo wiele, np. w roku akademickim 1952/53 na kierunku eksploatacja złóż rozpoczęło studia prawie 550 studentów. Łatwo sobie wyobrazić wykład dla całego roku dla takiej ilości słuchaczy. W owym czasie do dyspozycji były dwie dość duże sale: na Wydziale Mechanicznym przy ul. Konarskiego oraz na Wydziale Elektrycznym przy ul. M. Strzody. Studenci Wydziału Górniczego wspólny wykład np. z Ekonomii Politycznej musieli wysłuchać w tzw. Hali Technologicznej przynależnej do Wydziału Chemicznego przy ul. M. Strzody. Ponieważ wykłady były w semestrze jesienno zimowym a hala nie była ogrzewana, to słuchało się wykładu w ciepłych okryciach. A zajęcia studenci naszego Wydziału byli zmuszeni chodzić po całym mieście, bo np. wykłady odbywały się w budynku Wydziału Mechanicznego przy ul. Konarskiego, ale także przy ul. Powstańców, poza tym część wykładów odbywała się w auli Wydziału Elektrycznego przy ul. M. Strzody, zajęcia z mineralogii prowadzono w pomieszczeniach Wydziału Chemicznego, na zajęcia z Wych. Fiz. Chodziło się do Sali gimnastycznej szkoły przy ul. Jana Śliwki zajęcia praktyczne ze Studium Wojskowego często odbywały się na poligonie na Wojtowej Wsi. Łatwo sobie wyobrazić „polskie wojsko”, ubrane w granatowe kombinezony robocze, przepasane parcianym pasem z furażerką na głowie i drewnianym karabinem na ramieniu maszerujące przez miasto a udające się na ćwiczenia polowe. Nasz Wydział tak maszerował prawie co czwartek. Warto tutaj wspomnieć o sierżancie Stosurze, uwielbianym przez żołnierzy – studentów. Pan sierżant, dbający o nasze wyposażenie, tak sobie zaskarbił studentów, że w obiegu był wskaźnik inteligencji – 1 stosur. Skala od jeden/najmniejszy/ do dziesięć/wybitny. Zawsze stawiano sobie pytanie – ile stosurow ma Pan sierżant ? odpowiedź przychodziła sama. Szczególnie po ćwiczeniach wojskowych apetyt dopisywał ogromnie. W tamtych czasach największa stołówka akademicka mieściła się w budynku na rogu ul. M. Strzody i J. Stalina /Dworcowa?. Tam gdzie dzisiaj stoi budynek Szkoły Podstawowej nr 28, teren był ogrodzony b. wysokim płotem, zawsze oklejonym różnymi afiszami. Ponieważ obiady wydawano od godz. 13 to brać studencka prawie biegiem leciała się ustawić do kolejki aby zdążyć zjeść bo często o 14-tej już były następne zajęcia. Dla nas, górników takim czarnym dniem był dzień zajęć ze Studium Wojskowego. Toteż w te dni często kolejka oczekujących na swój płatny posiłek rozciągała się od wejścia do stołówki do budynku Kinoteatru „X”. Przyznać należy, mimo, że nikt nie pilnował porządku – Ład i porządek był zawsze. A jaki pośpiech panował wewnątrz stołówki wiedząc, że na moje miejsce czeka conajmniej setka kolegów, również głodnych jak ja. Wędrówka studentów Wydziału Górniczego po mieście za zajęciami dydaktycznym skończyła się z chwilą oddania pierwszego budynku naszego Wydziału przy Placu Krakowskim. Wraz z oddaniem kolejnych budynków oraz łączników wszystkie zajęcia odbywały się „na miejscu”. No za wyjątkiem zajęć ze Studium Wojskowego. Przyznaję, że prawie nikt wtedy nie narzekał na trudy nauki a jak przyszłość pokazała, kolejny raz sprawdziło się porzekadło „co zdobywa się w trudzie smakuje najlepiej” czyli wiedza pozostaje dłużej w pamięci a wspomnienia są milsze.

 

Rok 1956 – poparcie dla powstania węgierskiego

Dzisiaj trudno byłoby sobie wyobrazić marsz tysięcy młodych ludzi, studentów, którzy w milczeniu, całą szerokością ulicy maszerowali aby wyrazić swoją solidarność dla narodu węgierskiego. Marsz był spontaniczny, a za tym zabroniony. Ówczesny Rektor Politechniki Śląskiej, prof. Dr inż. Zbigniew Jasicki zdawał sobie jasno sprawę, że studenci wystąpili przeciw władzy państwowej. Starał się zarazić tej samowoli i próbował zatrzymać marsz studentów na wysokości ówczesnego akademika przy ul. Wrocławskiej. Stanął na środku ulicy z rozpostartymi rękoma prosząc o zatrzymanie się. Studenci wciągnęli Jego Magnificencję Rektora na czoło pochodu i maszerował wraz z nimi. Przechodząc ulicami śródmieścia, do maszerujących studentów dołączali przechodnie aby wraz z nami wyrazić też solidarność z narodem węgierskim.

 

Prawybory kandydata na kandydata na posła na Sejm w roku 1956

Społeczność studencka nie zgodziła się na nazwisko pracownika Politechniki Śląskiej na kandydata na posła do Sejmu, podane przez Organizacje Związkowe. Cóż to była za wspaniała walka wyborcza o „swoich” kandydatów z poszczególnych Wydziałów. Do końca debaty przedwyborczej pozostali: inż. Lawina, z prof. Mgr inż. Antoni Plamitzer i doc. Dr inż. Adam Zawadzki. Takie zgromadzenie i taką dyskusję polityczną i społeczną jaką prowadzono w auli Wydziału Mechanicznego przy ul. Konarskiego chyba już później nie było. Wewnątrz auli trudno było wcisnąć szpilkę, cały gmach był otoczony tłumem chętnych posłuchania – przedstawianych programów wyborczych przez poszczególnych kandydatów. Należy dodać, że budynek był zradiofonizowany. Jednak najciekawsze i najważniejsze wystąpienia były – wystąpienia osoby nie pretendującej do żadnych stanowisk. Wystąpienia prof. Dr inż. Stanisława Fryzego otrzymywały najgorętsze brawa. W wyniku bezpardonowej dyskusji a przede wszystkim dzięki wystąpieniom prof. Fryzego, zrezygnował z dalszego kandydowania prof. Inż. Lawina. Na placu boju pozostali: doc. Dr inż. A. Zawadzki i z prof. Mgr inż. A. Plamitzer. Prof. Lawina namawiał swoich zwolenników aby oddali swoje głosy na rzecz doc. A. Zawadzkiego. Przez cały następny tydzień w mieście rozgorzała zażarta walka wyborcza pomiędzy komitetami wyborczymi kandydatów na kandydata na posła do sejmu z ramienia Politechniki Śląskiej. We wszystkich kinach, przed każdą projekcją filu występowali zwolennicy raz jednego kandydata a następnie drugiego kandydata. Na płotach, murach co dzień naklejane były coraz to nowe afisze wyborcze, każdego z kandydatów – malowane w nocy. Miasto wraz ze studentami i pracownikami Uczelni żyło prawdziwą walką wyborczą. Pisano i rozklejano slogany wyborcze. Pamiętam jednak z nich: „Mądre serce, dusza szczera oddaj głos na Plamitzera”. W piątek odbyło się głosowanie na każdym Wydziale. Urny i listy wyborcze były pilnie kontrolowane przez przeciwne komitety. I po bardzo dokładnym przeliczeniu głosów, nieznaczną ilością głosów prawybory wygrał dr inż. A. Zawadzki. Należy zaznaczyć, że cały Wydział Górniczy popierał doc. A. Zawadzkiego. Nasz kandydat został potem wybrany posłem na Sejm.

 

Tragiczny wypadek pracowników Uczelni w drodze na zajęcia do Rybnika w 1964r.

Pracownicy Politechniki Śląskiej prowadzili zajęcia na studiach wieczorowych filii Politechniki Śląskiej w Rybniku. Zajęcia prowadzone były w budynku technikum Górniczego w Rybniku. Punkt ten został utworzony dzięki usilnym staraniom ówczesnego Naczelnego Dyrektora Rybnickiego Zjednoczenia PW, mgra inż. Jerzego Kucharczyka. Aby ułatwić dojazd pracownikom Uczelni do Rybnika, Zjednoczenie przysyłało mikrobus Nysa. W marcu 1965r. było bardzo dużo śniegu, a na drodze do Rybnika potworzone były głębokie koleiny.

Feralnego dnia, 19 marca, na zakręcie w lesie, przed m.Wilczą kierowca mikrobusa lekko się zagapił i gwałtownie skręcił w lewo. Samochód wyskoczył z koleiny i odbił na lewy pas drogi, a tam na nieszczęście jechał samochód ciężarowy wyładowany deskami. Nastąpiło zderzenie a deski niezabezpieczone dostatecznie ześlizgnęły się i wbiły się w mikrobus. Siedmiu pracowników Uczelni ginie. Pośród był między innymi doc. Dr inż. Czesław Poborski oraz mgr H. Kania, asystent w Katedrze matematyki na Wydziale Górniczym.

Rok 1956 – pokazujący patriotyzm studentów Politechniki Śląskiej

Wyraz prawdziwego patriotyzmu i spontanicznej radości dali studenci „czerwonej Politechniki” po dotarciu do Gliwic wiadomości o śmierci Generalissimusa Józefa Stalina. Zaczęło się od palenia na stosie, pomiędzy pierwszymi dwoma akademikami przy ul. Łużyckiej książek o bardzo znamiennym tytule – Krótka historia Wielkiej Komunistycznej Partii (bolszewickiej), w skrócie WKP (b). Co to było za radość z okien akademików tylko śmigały książeczki na stos. Po przekonaniu się, że nie ma Stróży w stalowych mundurach brać studencka nieśmiało zaczęła się zbierać – wpierw wokół akademików, a następnie na Placu Krakowskim. Po uformowaniu się w pochód powoli studenci ruszyli w dół ul. Wrocławską, Gottwalda aby skręć w stronę ulicy Józefa Stalina – obecnie Dworcowa. Na wlocie ulicy J. Stalina pochód liczył już prawie tysiąc osób. Cóż to była na frajda, głośne okrzyki – chodźcie z nami. W miejscach gdzie na Domie wisiała tabliczka z nazwą ulicy – pochód przystawał i dziesiątki rąk podsadzały najbliższego z otoczenia aby przy aplauzie tłumu zerwać tą tabliczkę. Przy kościele garnizonowym św. Barbary została odśpiewana Rota (chyba pierwszy raz od czasu zakończenia II-giej wojny światowej tak głośno i tak spontanicznie). Następny przystanek pochodu to kościół św. Św. Piotra i Pawła (obecnie bazylika biskupa). Smaczku dodawał fakt, że po drugiej stronie ulicy mieścił się budynek Komitetu Miejskiego PZPR – gdzie jak podawała później fama zamknięci byli funkcjonariusze partyjni uzbrojeni w karabiny. Przy kościele odśpiewano gromko „Boże coś Polskę”. Następnie pochód przeszedł na Rynek i ktoś rzucił hasło aby przewrócić pomnik Armii Radzieckiej. Pochód ruszył, ulicą Zwycięstwa i w lewo w ul. M. Strzody na Plac Przyjaźni polsko – radzieckiej. Lecz tam już czekały w pogotowiu wozy strażackiej. Z tłumu rzucono hasło, precz z pomnikiem, zawrzało. Lecz wtedy znalazło się parę trzeźwo myślących studentów, którzy wysforowali się na czoło i zaczęli uspokajać i w miarę możliwości tłumaczyć bezsens takiego czynu. Stopniowo zaczęło się udawać i pochód przestał napierać na pierwsze szeregi. Po jakimś czasie udało się czoło pochodu odciągnąć od słynnego pomnika. Potem okazało się, że głównymi mediatorami a zarazem najbardziej racjonalnie myślącymi członkami pochodu byli studenci naszego Wydziału koledzy Bogusław Przeczek i Antoni Moskwa. Jednak po odejściu od pomnika – przypominano sobie, że w Gliwicach stacjonuje wojsko Armii Czerwonej. Toteż tłum skierował się w stronę ulicy Zygmunta Starego i koszar. Lecz zanim tam dotarł to co bardziej rozsądni uczestnicy tego pochodu zaczęli się rozchodzić. Zdając sobie sprawę, że bezpośrednia konfrontacja nic by nie dała, a mogło dojść do przykrych incydentów. Reszta manifestantów doszła w rejon pobytu żołnierzy radzieckich i rozeszła się do domów. Trzeba przyznać, że brać studencka Gliwic mimo studiowania nauk ścisłych, technicznych potrafiła znaleźć czas i formy wyrażania swego buntu przeciw krzywdzie ale też brała czynny udział we wszystkich przemianach społecznych, które następowały po zakończeniu drugiej wojny światowej.

 

Mgr inż. Ryszard Biesek

Parę wspomnień spisał student Wydziału Górniczego w latach 1952 – 1957. Od roku 1955 do 1968, 1971 do 1976 i od roku 1979 do 1981 asystent w Katedrze Eksploatacji Złóż i Zakładzie Projektowania Kopalń.